Wiersze w języku polskim

(Gedichte in polnischer Sprache)

Irena Habalik: 59 wierszy

                                 I
NIE JESTEŚ SAM W UCIECZCE

W ucieczce

Nie jesteś sam w ucieczce
my wszyscy uciekamy
Od wczoraj od wieków
Na południe do środka
Z jednego nieba
do drugiego

Ja blonde Negerin
która wyskoczyła
z ogrodu Brancusi
Ty z oczami ryby
która utonęła
My upadli aniołowie
wieczni Żydzi

Piasek pod rzęsami
uderzenia fal w żołądku
poprzez spustoszenia
spalone połączeni

W gwiazdowym łożu
o późnej godzinie
wydaje się nam
że jesteśmy marionetkami z bajki
z tysiąca i jednej nocy

My wszyscy uciekamy
ale najbardziej
uciekamy od siebie samych

*******

Jeśli tysiące utoną

Kto ich zliczy ? Maszyna do liczenia ?
Kto ich opłacze? Morze ?
Kto o nich zaśpiewa ? Fale ?
Kto opowie o ich życiu ? Ryby ?
Kto zapali świeczkę ? Serca ?
Rozbitych ? Umęczonych ?
Gdzie leżą zwłoki ? Na dnie ?
Głęboko? Głębiej ?
A dusze ?
Leżą płasko, ciasno przy trupach ?
Podnoszą sie nocą ?
Ulatują do innych planet ? Do Marsa ? Na Wenus ?
Widzimy je : uciekają, migotają, wołają do nas.
Nie rozumiemy ani jednego słowa.
Dziwimy się, co znaczy plamka w naszych oczach.
A kto my jesteśmy po drugiej stronie morza ?

*******

W dwóch językach

Zanurzyć się aż po szyję
wypłynąć po niewczasie
w jedwabiu i atłasie
wygrzebywać z kątów porzucone słowa
nadsłuchiwać przy zagrodach w dwóch językach
ugniatać formować dzień aż nabierze odwagi
uczyć się od kretów przetrwania
wymienić szarość na świetlne krajobrazy
przeskakując przez przeszkody
popatrzeć cieniowi w oczy w dwóch językach
wślizgnąć się do środka o północy położyć palec na ustach
trzymać ciepło i cierpliwie wiązać jedno z drugim
przybyć jakby nigdy nic jak gdyby było się oczekiwanym
Mieszkać w dwóch językach który da mieszkanie

*******

Ojczyzna

Jedna ojczyzna
za tobą
druga przed tobą
A twoja ojczyzna
jest w sercu

*******

Wiersz z gramatyką

Gramatyka dzieli na
my wy oni
ale jesteśmy tylko my
dzierżawimy tę samą
planetę
żądamy prawa do
nieskończoności
szczęścia dla wszystkich

Kto porządkuje świat
wymyśla słowa
ich znaczenie
co trzyma co
i na jak długo

Żadnych wątpliwości
Jak dzieci powtarzać
my

Próbuje gramatyka
nas rozdzielić
przytrzyma nas matka ziemia

*******

Wywędrowałeś
z jednego języka
do drugiego
jak robak
z ziemi
płyta z podłogi

Dręczony przez
strach
p
rześladowany
przez
niewolność słów
zwabiony przez
migocące światełka
w oddali
wywędrowany

A kiedy się serce
napełnia
nowymi obrazami
i dźwiękami
mówi jeden język
w drugim
i nie łatwo to zrozumieć

*******

List od starej ojczyzny

Prowadzisz nadal swoją ulubioną grę: co by było gdyby
Kurczy się twój czas czy rozciąga
Czy próbowałeś przenosić góry czy zostałeś przeniesiony
Kto trzyma cię za rękę kiedy cię strach ogarnia
Co rymuje się na słowo niezapominajka
Śpisz w zimie na wznak aby powitać wiosnę bez zmarszczek
Jak wytłumaczyć dziecku różnicę między rozpoznanie i uznanie
Co czuje ktoś kto widzi machających rękami na pożegnanie
Jak opowiadasz historię swojego życia: po staremu lub po nowemu
Co cię bardziej zdumiewa: wypolerowane na połysk powierzchnie usta bez zębów lub drzwi które się przed tobą
nie otwierają
Gdybyś miał pustkę w głowie czym byś ją wypełnił: rodzynkami kaszą perłową lub groszkiem
Wiedziałeś przedtem że tam koguty nie pieją 3x i że deszcz smakuje jak łzy
Jeśli śnisz to w jakim języku
Jeśli opowiadasz bajki to z jakim zakończeniem
Czy wiesz kto wymyślił słowo ojczyzna i dlaczego

*******

                               II
CZY COŚ DO CIEBIE NALEŻY?

Czy coś do ciebie należy?
Odbicie w lustrze, szyld na drzwiach?
Białe godziny, na zimowej ścieżce zabłąkane
tak łaknące przemiany?

Ktoś oddał chleb za modlitwę
Ktoś inny pierścień za pieśńpochwałę
Przedmioty patrzą na nas, sprawdzają naszą
gotowość, mówisz i nadsłuchujesz
Ta cisza jest taka cicha
że słyszysz jej podśpiewywanie

Jak delfiny rozpoznaliśmy się po latach
Dźwiękgwizd wystarczył
Tyle niewypowiedzianego leżało na języku
Ale łabędzie mają inne sygnały
Od wieków ciągle te same

Czy coś do ciebie
Wszystko należy do ciebie
Przecież płacisz za to swoim życiem
I niebo jest twoje
mimo, że czasem spada ci na głowę

*******

Ja i ja

Farbuję sobie włosy na czerwono, ozdabiam ściany.
Wyjątkowy dzień. Dzisiaj powrócę do siebie.
Po ilu to już latach? Już stoję w drzwiach, ale dlaczego
to niezdecydowanie, dlaczego nowe imię,
zmarszczki wokół ust? Od śmiechu? Nadmiaru zaciskania?
Zewnątrz hałas, ktoś biega z góry na dół, woła.
Klepię mnie po ramieniu, stara z obcymi oczami,
kiedyś byłyśmy przyjaciółmi,
śniłyśmy zawsze to samo, latałyśmy za pociągami, ku zdumieniu całego świata.
Nic nas nie rozłączy, myślałyśmy, aż pewnego dnia
uciekłyśmy od siebie bez słowa.
Ja ze mną, siedzimy naprzeciwko, lampa wentylowa,
albumy na kolanach, tylko blat stołu nas rozdziela. Zapomniałam co chciałam mnie zapytać, odpowiedzi nie znałam. Wyciągam rękę poprzez stół,
ręka wydłuża się, jest coraz dłuższa, wydaje się jakby była mostem, po którym będę szła ode mnie do mnie.

*******

Słyszę jak pomrukuje, dusza
chce więcej potraw? Spiskuje ?
Zbieram dla niej kwiecie które nie więdnie

W tym śnie byłaś drzewem spławnym
pędziłaś po obcych wodach
byłaś przeganiana przez wodną policję

Sen to nieprawda, byłam pięknością dnia
chodziłam w jedwabiu i aksamicie, tu i tam
tryumfalne doliny, płynące księżyce przede mną
za mną eskorta

Czy to krople deszczu czy ziarenka
wpadły poprzez wąskie otwarcie
Otworzyliśmy okno na oścież
znaleźliśmy piórko na parapecie

Być może szczęście złamało sobie skrzydło
Będzie teraz przesiadywało w domu

*******

Dzieci łapią wiatr, trzymają go w rękach
Ty naśladujesz, wiatr to czas

Ciemność nie jest ciemnością
To mieszanka rożnych barw i melancholia
odchodzącego dnia

Czy Penelopa była naprawdę wierna ?
Czy Syzyf chciał kamień podnieść ?
Co robiłby potem ?

Dziwisz się, że sikorki wpadają ci do wiersza
A gdzie znikają nietoperze ?

Weź nic i dołącz nic do tego, czytam
A ty grzebiesz w piasku
szukając straconego słowa

Chcieliśmy więcej obrazów
aniżeli wejdzie do wnętrza
Chcieliśmy upaść i wstać
spojrzeć na odwrotną stronę świata

*******

Ofelia

wychodzi z wody: nie będę więcej grała
Ofelia – Ofiara rola skończona
Dosyć wchodzenia do wody
nie utonę, nauczyłam się pływać
A ty mi nie graj księcia
tego błazna
Dosyć tych krwiożerczych zabaw
lepsza boska komedia
Wkłada niebieską sukienkę
grzebie w torebce: pamadki
grzebień, kondomy
Idę po nowe ciuchy
potem znajdziecie mnie w barze Aurelia
Przechodzi obok bladego
który patrzy za nią długo
i ze zdumieniem

*******

Quadrat

Mathe i Quadrate lubimy
także Quader
Do wnętrza wchodzi więcej
niż do trójkąta

Inteligentna Litera Q
gwarantuje Qualität Quote Quelle
W przeciwieństwie do S: Stau
Sarkom Sediment

Można się tylko dziwić

7,9 Q-Słów, kein Quentchen więcej
Dla tego więcej można by się położyć quer

Maluj Quadraty
tak jak Vasarély

Popatrz jak się unoszą w powietrzu
Kolorowe optyczne złudzenie
Jak gdyby unosiły się
przewiewne okrąglutkie figury

*******

Na marginesie

Dzień odjeżdża do zajezdni ostatnim tramwajem
Stoję za oknem
W ciemności świeci się dźwig
Z ciemności wynurzają się obcy z rozwianymi włosami
idą z gospody do gospody, chcą wilgotne róże wymienić
na nasiąknięte piwem monety
Kobiety nocy już przygotowane, jak armia zbawienia
zbliżają się, będą nocne uściski wymieniać
na nasiąknięte wódką monety
Na ławce leży pod kapeluszem bezdomny, liście go
przykrywają, liście o zapachu bzu stokrotek malin
Jeśli otworzysz szeroko oczy to zobaczysz tych co
się przewracają na posłaniu
Czy ktoś się do nich przytula? Jeśli się dobrze wczujesz
to poczujesz bicie serca tych co śnią z otwartymi oczami
Słyszę niepokój powietrza, echo toczących się kół
w oddali
Ponad kominami poszerza się skrawek nieba
wpada pasmo światła, wpada mi zdanie z przeszłości
Ktoś obserwuje mnie z naprzeciwka, mówi jak przez sen:
inschallah und amen

*******

Noc  1

Noc ciepły brzeg dla bezbrzeżnych
Zimne schody masz za sobą i róg ulicy
gdzie stoi nieznana, która strząsneła
samotność jak resztki wieczoru z rękawa

Liczysz obce ciała tam na górze
połyskują, ach, pozwól im świętować
I ty jesteś obycm ciałem w wszechświecie
I dla ciebie przyjdzie czas połyskiwania

Czy szumi ponad czy pod wierzchołkiem
jest obojętne
Świerszcze naśladują kwartety smyczkowe
Słowa te duże i małe łączą się w jedno
bierzesz go pod język zatrzymujesz

A kiedy ciemność w kwiat czereśni się wciela
dotyka cię coś: to noc szuka twego spojrzenia
jak nikt inny za dnia

*******

4 razy 4 linijki

Forma i norma odwracają się od siebie
Zdanie robi pauzę, obserwuje łatki na ścianie
Rym nie stara się zwrócić na siebie uwagi
uspakaja się między linijkami

Ojczyzna tonie w morzu
Rybacy ją ratują
Zabłąkani bez imienia i flagi
idą w milczeniu dalej

Jedno przechodzi w drugie, potyka się
szuka trzeciego
przychodzi jako ostatnie, przychodzi
do nieuporządkowanego

Porządek robi czeladnik, robi krzesło, stół
Stół świeżo wypolerowany chwieje się
Wiersz przygarbiony
prostuje się nagle i podtrzymuje chwiejnego

*******

Gołąb

Mewa krzyczy i wpada do wiersza, gołąb nigdy
Jest mewa piękniejsza, mądrzejsza?
Tak blisko, tak pod drzwiami, z gracją kołyszę się
w biodrach, z gracją wydaję dźwięki, które
uszczęśliwiają świat na nowo

Ciekawość jest moją naturą, w każdej tutce szukam korzeni
Chodnikiem idę do góry za wysokimi obcasami
Nie wpadam nigdy pod koła jak rzucona kostka

Szary ogon pasuje do szarych kamienic
W oczach miasta widać zachwycenie
Żyje się dobrze na dachu
Nabrzmiałe chmury rzucają cienie
A gdzie cienie są jest również i schronienie

Ktoś woła mnie z pierwszego piętra
Może byłem kiedyś człowiekiem
bo szukam jego bliskości

Jestem teraz na parapecie, chucham mu do nosa
on mamrocze, tak robią też nasi
Patrzy na mnie jakbym znał odpowiedź na jego
pytania
jakby można było zaufać ptakowi

Ale uwaga, moje skrzydła trzepoczą
Krzyczę, upadam, wiersz mnie chwyta

*******

Co wie wiersz?

Zna swój dźwięk, farbę, wagę?
Wyczuwa przestrzeń, która samotnieje? Widzi przegub
ręki, tastaturę, słowa, które rwią się do papieru
Woła twoje imię nocą? Dmucha ci
światło do skroni?

Chowasz głowę do jego piasku, liczysz resztki
podnosisz kubek z jego inicjałem, podnosisz się
jesteś olbrzymi, podczas gdy on się kurczy
podsłuchujesz pod drzwiami, szukasz schronienia
w jego piśmie, wyczuwasz co wewnątrz
pęcznieje, na zewnątrz się ciśnie

To delektuje się twoją płcią, to jest twój skok
do ćwierkania ptaków i
to lubi cię jak ulubioną potrawę, to wypluwa cię
ze skórą i włosami, odwraca się, ty pozostajesz
gdzie cię nie ma, to jest co jest (E. Fried).

*******

Co chce wiersz

Czy chce pachnąć mirtą miętą łubinem czy chce być uwielbiany przcz damy czuć powiew zorzy porannej chce być dźwięczny wywołać wrażenie zrobić aluzję drzemać w szufladach chciałby być niezawodny coś upiększyć zakłócić spokój bujać w obłokach przeminąć lub pozostać na dalsze istnienie chciałby poluzowane zaśrubować przekręcić datę przypominać przeszłe okrutne lub to pominąć czy powinien być zamknięty w sobie lub lekki jak sen letni powinien być wielolicowy aby go obracano we wszystkie strony powinien wskazać kierunek prosić o składkę improwizować się zaintegrować jak pędzel do palety czy chce być tylko wierszem bo wie że nie będzie niczym więcej

*******

Listopadowy park

Ławki samotne jak postacie u Hoppera
Mgła ma znowu sezon, szczerzy zęby
zadowolona

Drogi są wolne
Żadnych rozwidlonych gałęzi
Czepiających się rękaw

Cierpliwość wisi w powietrzu
Huśtawka kołysze sie sama
Trzyma zbiegłe głoski i coś plecie

A to szeptanie z odległych kątów
Przez żaden znak nie zakłócane

Wkrótce park będzie oddany srokom
ich skargom
i zimowej burzy
A ty pokażesz mu plecy

Listopad miesiąc uczciwy
Tu nie dotykają cię promienie słońca
które za tobą spadają
poprzez blaszane rynny

Ogłoszenie w gazecie lokalnej
Park prosi aby go nie opuszczać

*******

Kamień

Jego stabilność w trzęsącej się ręce
Nigdy nie będzie rozlazłą gąbką
Jednosylabowy, na korzyść obcego języka

Z miękim wnętrzem
Käthe Kollwitz formowała go na swoje podobieństwo
Zawsze te same jego sny

Palcami wzdłuż kamienia
Chropowata podróż
do resztkowych śladów przeszłości

Kamyczek, świecący jak świeczka
położyłam na grobie Chagalla
Zielona krowa w powietrzu
mrugała mi, mrugała

*******

W mojej dłoni
kamień
Pięć palców
obejmuje go, waży
szacuje jego
siłę
Aż do wnętrza
spływa ciepło
Oczami
opatruję
zranione miejsca
Jego linie życia
pokrywają się
z moimi
Niezliczone
iskrzące się punkty
jak gdyby był
z innej planety
Porowaty
zwyczajny kamień
Jak gdyby
szukał schronienia

*******

Wczoraj

poruszył się kamień. Z Parmy? Karnaku?
Toczy się przez grządki skarpy wyprzedza rowery
obok przelatują żużel łodygi dolpy schodzą mu z drogi
100 lat w bezruchu dokąd zamierza?
Od kogo ucieka? Od przeznaczenia? Zwykły kamień
przynęta dla robactwa
stał na brzegu drogi nie przeszkadzał nikomu
toczy się obraca lecimy za nim lecimy z prędkością
która nam widok zabiera
Nagle zatrzymuje się. Zmiana kierunku?
Stoimy jak wryci, co teraz. Tak blisko niego tak blisko
celu
Stoimy między kamieniem a istnieniem

*******

Swoją historię zachowuje
dla siebie, kamień
Jego historia wzuszająca
poruszyłaby
cały wiek
Każdy dzień nowy wyraz
aby zachować
dalsze istnienie
Każdy dzień
obietnica dla siebie
Żadnego słowa
nie chce wyrzucić
wie
ten czas taki łakomy
taki nienasycony
pochłonąłby wszystko

*******

List miłosny

Zgubiłam go po drodze na pocztę. Poleconym
chciałam go nadać aby nie zaginął. Muszę znów
pisać. Czy będzie ta sama kotka,
która mi się do nóg łasiła? Czy znajdę tę samą
świeczkę z zapachem pasternaku? Znajdę
te same słowa? Wiadomo, że ulatują.
Powtórzę co już pisałam.
Zapach świeczki drży jeszcze w rękawie, kotka
leży mi u nóg zmęczona polowaniem.
Słowa, jak ptaki zebrały się na plaży
i gotują się do powrotu.
Będę pisać z tym samym uczuciem co wtedy.

*******

Miłość i umarli

Twoje usta pachną wódką i czekoladą.
Twoje ręce w gorączce.
Całuję cię, chcę ci pokazać album z przodkami.
Jest cicho, jest pora pokazywania.
Podczas gdy światło świeczki drga,
a ty się guzikami mojej bluzki parasz,
otwieram album.
Wszyscy są tutaj zebrani.
To jest L. to jest V. a to jest K.
Są młodzi, starzy, stoją nadęci, śmieją się, krzyczą bez echa.
Patrzą w bok, trzymają szczęście w spojrzeniach.
I cierpią, tutaj wtłoczeni, nie podziwiani.
Świeże powietrze wpada, są przez krople nocy nawilżani,
odżywają.
A to jest L. a to G., on całuje ją tak jak ty mnie teraz całujesz,
a z tyłu drgają promienie świetlne w krzakach.
A to jest M., która zawsze mawiała : z góry będę wszystko
widziała.
Czy widzi, że ktoś moją lewą pierś ugniata,
podczas gdy ja się podśmiewam z jej kapelusza,
z jej niezręcznego pozowania.
Twoja wykrzywiona twarz – obejmuję cię,
to są tylko umarli.

*******

Dla Kreta

Kret słyszał, że pewien poeta z Załęcza
włożył panienkę, która stała pod murem
do wiersza.
Od razu życzył sobie to samo.
Narzekał, ciągle pod ziemią, ciągle w ciemności,
nikt nie ma pojęcia, jak ciężko jest tutaj
zbierać myśli, wietrzyć, oddać się marzeniom.
Tylko harować, żadnych pożywnych potraw,
żadnej miłości, kto by zechciał się ciągle kochać
w przejściach.
On chciałby do góry, żaby, wrony zobaczyć,
chciałby być głaskany przez pisklęta.
Jeśli wejdzie raz do opowiadania to nie musi
wracać pod ziemię.
W wierszu też mógłby pozostać.

*******

Camera obscura

Wieczór przyszedł
siedzi przy stole
czeka na podwieczorek
Lampa spuściła głowę
Na wieszakach kołyszą się lata
Mgła w kątach i mrowie

Nic się nie rusza
Nikt się nie wzrusza
Wieczór drętwieje
Uszy zwrócone w jego stronę
czekają aż coś powie

Ktoś wchodzi
Na pewno noc a może
morderca z nożem
Nikt nie ucieka
Każdy przemyśla
co mi pomoże siła ciążenia
albo jakaś tam nadąsana oda

Lata znikają
tynk ze świata spada
ciosu się nie uniknie
lepiej teraz jak potem
tylko niech będzie bez krwi
bólu
i niech ta lampa podniesie głowę

*******

Ktoś pożąda ją od początku
Kogoś dotknęła za przegub
niechcąco
piąta pora roku
jak piąta rapsodia
z bohaterem jednookim

Inni twierdzą że ją wyśledzili
przy ogrodzeniu
rozmawiała na migi
z kimś przebranym

Ona sama przebywa
u niewidocznych
gdzieś tam na wzgórzach
w gęstwinie winnych krzew
z ważkami roześmianymi

Tylko my dostarczamy
namacalny dowód:
mocne łaskotanie
na końcach palców

*******

Od pewnego czasu
nic nie jest tak jak było

Niedziele są bardziej
roztargnione

Na ekranie tańczą
liczby
jak zwariowane mole

Pociągi zjeżdżają
na boczne tory

Mrówki biegają mi
po plecach
i to nie tylko gdy się
do mnie zalecasz

A moja dobra wola
ta swawolna panienka
buszuje po polach

*******

Przyznaję żółta farba
to moja obsesja
lekka musująca jak na dnie
resztki powietrza
Ponad kopułami
żółtość Turnera
żaden brąz Van Dycka
żółtobiała puma spaceruje
z poetą po górach
Nie niebieski poniedziałek
zapowiada się, nie
Czy ma synonim?
Kto to wie
Obsesja na punkcie farby
Tego jeszcze nie było
Miłość w tym kolorze?
Trzeba to namalować
Czy ktoś przychyli mi
żółciejącego nieba?
A kto, pytam
purpurowa na twarzy
jak opałka
kto ściąga mi
złotożółtą obrączkę z palca

*******

Kwiecień                                                     April is the cruellest month
to niepowtarzalny miesiąc                     T.S. Eliot, The waste land

Ziemia wyzwolona ze szponów lodu podniosła głowę
Jej oddech poczułeś w koniuszkach palców
Gałązki otworzyły ramiona na oścież, chciały cię uścisnąć
Ample pokazywały tylko zieleń, zazieleniało ci w głowie
Twoje kroki były powolne, nie biegłeś na skróty
nikt z bliskich nie był smutny
Twoje słowa ocieplały ogrody i ludzkie kłopoty
Nie wiedziałeś dlaczego, ale pijąc czarną kawę przypominałeś sobie Kafkę
widziałeś jak spaceruje po złotej uliczce tam i z powrotem
Permanentnie podrzucano ci chusteczki do nosa
o smaku lodu i lata
Kwiecień to parabola fruwająca w powietrzu zawile zwinnie jak mola
to piękny odcisk pocałunku na murach, urnach i płotach

*******

Aniołowie jesteśmy
biali czarni
Wyrzuceni z nieba
Upadli na bruk
Upadli aniołowie

Kruchy świat
Powietrze bez oddechu
Hałdy
Wywędrowane szyldy
Tępe stukanie czasu
Żadnych znaków

Kto zawoła nas po imieniu
Kto poda rękę
pogłaszcze

Wyrzuceni z nieba
Leżymy na wznak
Czasem dźwięk z okna –
Niedokończona symfonia
Czasem błysk przemiany
w oczach nieba
Podnosimy się
uśmiechamy
Ciepło szepcze trawa w oddali
Powoli uczymy się języka trawy

*******

Wiersz na życzenie

Jest czas na piękny wiersz, mówisz, czas aby
sięgnąć do korzeni
obejmować drzewa opukiwać skorupę ziemi
może się rozluźni coś powie
czas położyć palce na ustach ale nie milczeć
bo milczenie to nie złoto
czas głaskać kamienie
pozostawić ślady w śniegu na przyszłe wspomnienie
pora na nowe farby kwiaty które nie zwiędną
na polach
pora uciszyć wichurę łagodnym słowem
stanąć w miejscu zatrzymać koła
pora na reparaturę światła w piwnicy i świata

*******

Wiersz nocy letniej

Zegar na wieży kościelnej prosi o wsparcie
Zmarszczki ziemi wygładzają się
nasmarowane nocnym kremem
Bezdomni na ławce obejmują się, kołyszą
w rytmie fandango
Podchmielone puszki piwa: najpierw toczą się
cyk-cak a potem stopują przed kałużą
która przeprasza, że jest kałużą
Na bruku jęczy stara, pomięta gazeta
pamięta jak była młoda, piękna
Z gazety wyrastają kwiaty zła
Baudelaire wiedziałby dlaczego
Z plakatu macha potężna ręka do kogoś
kto się od niej odwraca
Ktoś zwinny wychodzi na parapet okna
i czeka. Na Godota?
Nigdy nie śpi to miasto, nigdy nie śni
Wszystko już wyśnione, z braku oparcia
cofa się w stronę baraku
Cichutko na palcach przychodzi jutrzenka
wypycha muchy, wypycha marzenia
Chustka na głowę, ach ta chustka
przez duchy podburzona
głowę porzuciła i poleciała z wiatrem
tam skąd przybyła

*******

Ovid

1
Tomi

Wiewiórki łodygi kałuże dookoła nóg
Oczy zaczerwienione
W chmurach odbicie czarnego morza
Lata nie do zliczenia
wśród barbarów
Ojczyzna Obczyzna, mamroczą
szurają nogami, ich pieśni migocą jak ołtarze
Moje skargi wysłuchują szakale
Z podzięki rzucam im
wieniec laurowy na pożarcie
W chwasty chciałbym się zamienić
dziko jak strofy wiersza rozszerzać się
w rzymskich ogrodach

2
Przemiana / Constanta

Szare przedogrody i płoty
Głośno spadają szyszki
W chmurach odbicie czarnego morza
Puste spojrzenia lat przeminiętych
Brukowiec jestem na placu Ovida
Poprzez szpary w niebie
jasne głębokie widzę Alpy, niebieskie morze
widzę aż do Sulmony
Przychodzą, coś mamroczą
łodygi ziarenka piasku chusteczki fruwają
Notatki z książek pozostawiają
Śnią mi się zachwaszczone ogrody

*******

Hiob w parku

Zbudowałem dom
Mocny fundament jak fale oceanu
Wokół migotały zapachy cytrynowe
Śpiewała różowa papuga
Huśtawka unosiła mnie do koron

Spłodziłem syna
Jego mleczna skóra, jego śmiech
ach, moje szare komórki zanikały
Później ćwiczyliśmy w piwnicy
Pozwalałem mu wygrać, uśmiechał się bohatersko

Zebrałem słowa jak kolorowe, małe kamienie
napisałem wiersz
Przyciskalem twarz do jego piersi
zielonej jak pewność poranka

Teraz jestem bez dachu
Płomień był silniejszy niż ocean
Syn stał się prawdziwym bohaterem
Nie uśmiecha się, zaprzeczył piwnicy
Nie znalazłem więcej słów
Wiersz potoczył się za kamieniami

Teraz siedzę tu i patrzę do góry
Czekam na odpowiedź

*******

Zima

Co jeszcze pisać o śniegu, który przebarwia
stoki, wąwozy, pociesza, otula trzęsące się
topole, wierzby płaczące
Śnieg jest dziecinny, łaskocze, pieści policzki
chce być podziwiany. Białość jest mądra
oszczędna, to niewinność, przeprosiny za
ponure jeszcze nie wynalezione farby
leży otwarta przed tobą jak kraj, który
może kochasz

Twarz mężczyzny, który w gorączce poprzez
dach wychodzi będzie oświetlona
a my mamy oczy tylko na niebiańską grę

Co jeszcze pisać o rozpylonej przez wiatr
modrości, o białych krukach, co śnią?
A może tylko wyglądają z książki z obrazkami
oszczędzane przez zimowe bicie
Rozkosz godziny, głębokie tony światła
wmieszam a co nie pasuje przemaluję
będzie migotać jak cicha noc w żłobie

W taki puszysty, delikatnie pokryty cukrem
dzień godzisz się ze światem
Można pisać o śniegowej spuściźnie:
pojawić się, zamęcić
a potem zniknąć i pozostać w pamięci

*******

Overpainting

idź z pędzlem w ręce i przemaluj
szare podwórka, przystanki, utrudniające
wkroczenie wiosny, czerwone aby nie krwawiło
przechodź obok skrzypiących portali, kałuż

idź z farbami i przemaluj blade ręce
i to co nam stracha napędza
konsekwentnie na drugi kontynent
bez pośpiechu, piechur upojony farbami

krok za krokiem z tańczącym złotym połyskiem
z parasolkami przeciw kaprysom słońca
i przekształć twarde w giętkie, wyszlifuj nierówne
przeciągaj pędzlem zręcznie mieszaj kolorowe
granulki, nakładaj warstwę na warstwę

nigdy nie niszcz światła
zobacz jak to dolne się zwija, bez słowa skargi
znika, zobacz migocze pastel żółcień srebro
ziemia podnosi się wzrasta, z głośników słychać
śmiech, śpiew, który spada z nieba i zawisa na ustach

*******

W tym drzewie mieszkam

W tym drzewie mieszkam
Jego korzenie moje korzenie
Na zielono cętkuję włosy
Sukienka pachnie listkami rosy

Poprzez szpary widzę
migotają ważki, komary
kwiecie opada i się podnosi

O drzewo oparty zasypia leśnik
Bujne piersi to jego marzenie
W fajnych cząsteczkach kurzu
zawisa echo
i pozostaje metaforą

Za mną dnie nie do policzenia
Iskrzące się i skarżące się noce
Stąd nikt nikogo nie wypędzi
Z zakątków spoglądają tabliczki
Ach, tu mieszkali już jacyś

Tu rozciąga się czas bez zawiści
W słowniku szukam
nowego imienia
Tajumin, drga mi na wargach –
to słodki tabak
śni mi się, jestem lekka i stara
jak lata drzewa

*******

           III
CZAS SŁÓW

Czas słów

Zbieraj słowa
rozrzucone
porzucone na drodze
w metro
jeszcze żywe

Zachowaj je
na czas gdy
zabraknie słów

*******

Gra

Uderzamy piłeczką
Jesteśmy
wytrwali, zawzięci
Na lewo na prawo
ale zawsze przez
siatkę
Powietrze krzyczy
Stół
Ktoś potem zaśpiewa
Ktoś potem zamilknie
Przez nieuwagę
albo umyślnie
celujemy
do głowy
Życie to ping-pong

*******

Co nam pomaga
do dalszej nadziei ?
Szczęście komarów

Czekamy aż ono
do nas
przeskoczy

Bo szczęście
to mistrz
w przeskakiwaniu

*******

Czasem ulotni się
wzór z obrusa
zwrotka niedośpiewana
sitko
Nie szukajcie
Wiatr wszystko znajdzie
Przywieje do wiersza

*******

Na ścianie
wisi wiersz
pięknie obramowany
kolorowo
przyozdobiony
Nie ma żadnej
odpowiedzi
żadnej porady
Chce wisieć
na ścianie
jak obraz
Chce się odbijać
w oczach tych
którzy
mu się przypatrują

*******

Czasem
tylko
jedno zdanie
jak
dotknięcie
ciepłych rąk

Czasem
tylko
miesiąc
dłuższy
niż cały rok

*******

Kiedyś zobaczyć
co ty widzisz
to
wzrastające
ze wszystkich stron

cierpliwość
w dźwięku wiosny

kiedyś złapać
twój czas
zatrzymać w pięści
tak trwać
na pulsie życia

czuję jak we mnie
rośnie
cierpliwe tykanie
twojej wiosny

*******

Życiorys

Wystarczyło na jedną kartkę
na niecałą kartkę wystarczyło
DIN A4

Czy coś zapomniałes ?
Przemilczałes ?
Niedopisałes ?

Życiorys
Bieg życia
Bieg poprzez życie
Bieg na przełaj ?

Jeszcze raz czytasz
co napisałeś
Czytasz od tyłu
Od tyłu czytasz
Teraz rozumiesz
swoje życie lepiej.

*******

Co pozostało z dnia

Zmięta
rzucona do kąta
kartka
papieru
Plama na szybie
Zdanie
przywrócone
pamięci
Nienapisana oda
Ślady
twojego oddechu
na moich
ramionach

*******

Z liści
wypadły litery
lekko
jak parabola
upadły
do twoich stóp
nie brakuje
żadnej
i wszystkie
połączyły się
w jedno
jedyne słowo
pokój

Podnieś go, słowo
które
wypadło z liści
podziwiaj
ma zieloną farbę
jak
wieczne pragnienie

*******

Koniec
nie wie
czy jest
końcem
czy
początkiem
czegoś
innego
albo jest
lekkim
drżeniem
na
krawędzi
wyobrażenia

*******

Pory roku

W marcu
zakwita mi w sercu
                                 Lipiec wkłada ci
                                 coś pachnącego pod kolana
Jesiennie układają się farby
wzdłuż nerwów
                                 Zimą pląsają nam
                                 lśniące kryształki na rzęsach

*******

Wiersz

Chce pachnąć miętą
mirtą łopianem
ale nie pachnie

chce upiększyć oskarżyć
a nie upiększa
nie skarży

chce przemilczeć
i milczy

chce poradzić
ale tego nie robi

Dlaczego tak się
zachowuje?

*******

Zaufałam białości
białe weszło mi
do języka
wnętrza
pokryło drogi
Białość to
czystość jak śnieg
myślałam

Zaufałam zimie
teraz wie
wszystko o mnie
trzyma w zimnych
objęciach
chce bym była
jak ona

nie wie
mam dużo słońca
w butach
kieszeniach

*******

Zielenieje
                  na ustach języku
                  sztachetach marmurowych słupach
Zieleń
                  to zaduma zaufanie
                  metafora wypuszczona z pudełka
W zieleni
                  tańczą ważki chrabąszcze
                  wirują
                               niebieski kurz
                 różane listki i fiolet
Być w zielonym
                               cichym ukrytym
Do zielonego
                  spaść
                  bez słowa dźwięków ubioru
                  spaść
                  ze wszystkich obłoków

*******

Czasem
wypada obraz
z ramy
potem wypadasz ty
z obrazu
ale podnosisz się
stajesz znowu
na nogach

Czasem wypada
rama ze świata
i świat się
chwieje

*******

Poranek
błyszczący jak
płatki śniegu
na płocie
Wyciosany
przez oddech
twórcy
poranek
pełen obietnic
Ale już toczy się
przez niego
dzień
jak pancerz
poprzez asfalt
I jak śnieg
zanika
tak nic nie ma
wieczór
co ranek obiecał

*******

Czytając Szymborską –

a kiedy tak
leżysz
w moim cieniu
tak otwarty
jak ta książka
gorący
jak ten dzień
pachnący
jak owoce
dookoła
myślę
kiedy lato
ostygnie
z owoców będą
konfitury
a książkę zamknę
pogrążę się
w milczeniu
kto będzie
leżał
w twoim cieniu

*******

Bifokal

Dzień jakby przez Moneta malowany
Żółtość na polach
Ciepło w gniazdach
Bławatki w sercach

Ty marszczysz brwi
Ach, co to się nie wymyśli
Jeśli się ma władzę nad słowami
Zakładasz okulary, bifokal

Dzień jakby przez Bacona malowany
Popiól na polach
Zniekształcona głowa
Krzyki w dołach

Dzień jest jakim sie go maluje
Taki pozostanie w pamięci
Ty mówisz : to jest tylko obraz,
wiersz i nic wiecej

Werbung